Ojej, znowu niespodzianka:)

Właśnie dostałam przesyłkę od Mnemo, która tak napisała: ...przyjmij w zamian za luda, też drewniane, też wytwór łapek moich, a na dodatek to jest kawałek Kaczorówki:)))
Kapliczka jest nagrodą w konkursie, który zorganizowała Mnemo w czerwcu. Polegał on na wspólnym pisaniu powieści, którą można przeczytać w komentarzach do postów (część Iczęść II).


Tę i inne kapliczki Mnemo można zobaczyć u Niej na blogu (klik). Ponieważ nie posiadam w najbliższym sąsiedztwie tak pięknych okoliczności przyrody, swoje zdjęcia zrobiłam na osiedlowych drzewach i krzakach (tak szybko, na potrzeby tego postu). W wolnej chwili poszukam jakiegoś "godnego" drzewa, na którym kapliczka mogłaby zawisnąć. A tymczasem trochę szczegółów "technicznych".




Bardzo serdecznie dziękuję Mnemo za wspaniałą nagrodę, a przy okazji pozostałym pisarkom składam serdeczne podziękowania za wspólną zabawę.

P.S. Z tego przejęcia nie zauważyłam karteczki dołączonej do nagrody - niespodzianki. Jest piękna i warta pokazania, a może nawet "odrobienia".

Ojej, niespodzianka:)

Czasami moi bliscy pytają mnie, jaki prezent sprawiłby mi radość. Najczęściej odpowiadam, że bilet w jedną stronę do ciekawego miejsca na Ziemi (w drugą stronę jakoś sama wrócę). Prawdą jest, że nie lubię dostawać prezentów, ale od reguły są - jak zawsze - wyjątki. Nie dotyczy to rzeczy własnoręcznie zrobionych. A poza tym baaardzo lubię niespodzianki. Lojalnie uprzedzam, iż nie mam teraz żadnych uroczystości typu: imieniny, urodziny czy też innego rodzaju święta. Prezenty dostałam ot tak - od serca.


Na początek - serweta z różami od c. L. Piękna, bardzo starannie zrobiona, w moim ulubiony kolorze. Idealnie pasująca do... czego tylko zapragnę.



Druga niespodzianka to prezent od Marii, która robi różne cudeńka, np.: ptaszek, dwa ptaszki, kotek. Wyraziłam kiedyś swój zachwyt i... mam swojego sumakowego ptaszka.
Nie ukrywam, że drewno sumaka octowca zaintrygowało mnie. Ma piękny intensywnie żółtobrązowy kolor,  z wyraźnymi słojami, które swoim wyglądem przypominają przekroje agatów.
Przy okazji wyszperałam ciekawostkę, że kiedyś Indianie w Ameryce Północnej ze świeżych nasion sumaka robili orzeźwiające lemoniady ("indian lemon") - akurat dobre na tegoroczne upały. O tym i o jego innych zastosowaniach można po angielsku przeczytać tu (klik).
Na stronie "Maja w ogrodzie" znalazłam przepis na syrop z sumaka.




No i na koniec - niespodzianka od Miki. Szkoda, że tego, co jest w słoiku, nie da się opisać. Po prostu morelowe "niebo w gębie". Od razu przyznam, że dostałam jeszcze jeden prezent, który zawierał pyszności z truskawek. Konfitura była tak dobra, iż nie dotrwała do sfotografowania jej. Gdyby ktoś chciał przepis, to polecam. Trzeba się tylko przebić przez ponad 200 komentarzy, ale taki jest urok Pastelowego Kurnika.


Myślę, że podane przykłady prezentów-niespodzianek świetnie pasują do sentencji Alana Alexandra Milne'a: "Sztuka dawania podarunku polega na tym, aby ofiarować coś, czego nie można kupić w żadnym sklepie". Dziewczyny - sprawiłyście mi ogromną radość i bardzo Wam za to dziękuję.

P.S. Wynikł problem koloru dżemu - więc opisuję:
Dżem morelowy autorstwa Miki jest koloru pomarańczowo- żółtego, czyli morelowego z drobinami aromatycznego cynamonu. Każda łyżeczka tego przetworu zawiera w sobie nutkę wspomnień z egzotycznej Armenii i mistycznych Niebiańskich Gór. Od wieków morela jest symbolem piękna i młodości, dlatego też z każdą porcją zjadanego dżemu skóra staje się bardziej jędrna, gładka i urodziwa.
Specjalistami od moreli było himalajskie plemię Hun, przekonane, że jeśli mężczyzna nie zasadzi swojego drzewka, czeka go marny żywot starego kawalera.[źródło] Hunowie słynęli ze swej długowieczności, więc warto jeść morele.

Biesy i czady...

... czyli Bieszczady raz jeszcze. Na prośbę Dobrych Znajomych zamieszczam krótką (!) fotorelację z mojego ostatniego pobytu w Bieszczadach. O Siankach i Grobie Hrabiny już pisałam, tym razem post dotyczy pozostałych miejsc, odwiedzonych przeze mnie podczas wyjazdu. Uprzedzam lojalnie: będzie mało słów i dużo zdjęć. 
A skoro biesy - to na początek ulubiony diabełek z cerkwi w Smolniku. Darzę tę rzeźbę sentymentem, od kiedy tylko zobaczyłam ją pierwszy raz.



Odwiedziłam jeszcze cerkiew p. w. św. Mikołaja w Chmielu, słynną m. in z tego, że o mały włos nie uległa spaleniu podczas kręcenia pożaru Raszkowa w "Panu Wołodyjowskim". 



Byłam także w Caryńskiem - nieistniejącej obecnie wsi. Przez Przysłup, zahaczając o Kolibę, pierwszy raz w życiu zielonym szlakiem weszłam na Połoninę Caryńską (w ubiegłym roku próbowałam ten odcinek pokonać po metrowym śniegu i we mgle - na szczęście krztyna rozsądku przemówiła do mnie). Niestety i tym razem nie nacieszyłam się widokami. Zaczęło siąpić, padać, lać... Powtórne wejście na połoninę, tym razem z Berehów Górnych, okazało się też niezbyt szczęśliwe pogodowo, w pewnym momencie nadeszła burza z piorunami (udało się zejść bezpiecznie w stronę Przełęczy Wyżniańskiej).



Jak widać po fotografiach pogoda była zmienna. Najczęściej do południa było pięknie i upalnie, a po południu "chodziły burze" - jak ta nad Połoniną Wetlińską (na szczęście udało się schować w Chatce Puchatka, aż dziw, że pomieściła tylu turystów). Przy okazji nadmieniam, że wejście od strony Zatwarnicy przez Suche Rzeki żółtym szlakiem ma swój urok - zupełnie nie ma tu ludzi.



Efektem dodatkowym burz było bieszczadzkie błoto, z którym miałam tym razem dużo do czynienia. Najwięcej było go na szlaku Dwernik - Chata Socjologa na Otrycie, ale opłacało się tam wejść choćby dla takiego widoku jak na zdjęciu poniżej, a przede wszystkim dla odczucia gościnności i "twórczej" herbaty, którą uraczono przy okazji miłej pogawędki.




Otryt, jak na magiczne miejsce przystało, posiada "portal" do Lutowisk, ale nie skorzystałam z niego. Grzecznie, po zahaczeniu o Trohaniec (939 m n. p. m., byłam tam pierwszy raz w życiu), zeszłam do miejscowości, nie omijając oczywiście Chreptiowa.



Przy okazji pobytu w Lesku "odnalazłam", zapamiętane z pewnej podróży sprzed ponad dziesięciu lat, ruiny zamku Sobień z przepięknym widokiem na San.


Zwiedziłam też ruiny klasztoru ojców Karmelitów Bosych w Zagórzu (tyle razy byłam w pobliżu i nie zdawałam sobie sprawy, że taką "perełkę" omijam. Może kiedyś opiszę to miejsce dokładnie.


Wędrowałam też śladami Wincentego Pola, zahaczając o zamek w Lesku i ruiny dworu w Kalnicy koło Baligrodu. W trakcie mojego tegorocznego pobytu zwiedziłam łącznie dziewięć cmentarzy, w tym jeden bardzo szczególnie. Fotografowałam stare nagrobki na wspomnianych cmentarzach i przydrożne kapliczki.


Wychodziłam rano, wracałam wieczorem.


A skoro mowa o wieczorze, widziałam też bieszczadzkie niebo nocą. Brałam udział w pokazach astronomicznych w Parku Gwiezdnego Nieba "Bieszczady" w Stuposianach. Proszę zajrzeć do galerii - są tam niesamowite fotografie robione w okolicy, w której przebywałam.

Było już o biesach, teraz będzie o czadach. Znalazłam w Procisnem przepiękną kapliczkę, niestety - pustą. Może anioł, który w niej mieszka, właśnie wędruje po górach? Ot, taki zwykły, zielony bieszczadzki anioł... Warto posłuchać - Bieszczadzkie anioły (słowa: Adam Ziemianin, muzyka: Krzysztof Myszkowski). 


Jeśli ktoś przebrnął przez długą przygrywkę, to usłyszał początek znanego żeglarskiego przeboju "Gdzie ta keja". W nawiązaniu do tego klimatu mój post mógłby mieć tytuł "Anioły, żywioły, diabły i co tam jeszcze..." - polecam Anioły, żywioły (słowa i muzyka: Mirosław Kowalewski). Podśpiewuję tę piosenkę, gdyż już niedługo wybieram się nad morze, co prawda nie na żagle, ale zawsze to trochę wody będzie.

Na koniec bardzo serdecznie dziękuję K., właścicielce gospodarstwa agroturystycznego "Pod Lipami" w Procisnem - za gościnę, M. - za towarzystwo, a wszystkim życzliwym ludziom - za podwożenie na miejsce bez zwracania uwagi na stan ubłoconych butów.

P.S. Mam przy okazji pytanie - czy ja przypadkiem nie powinnam mieć jakiegoś pojazdu? W trakcie mojej wędrówki po Bieszczadach korzystałam z autobusów, busów, autostopu (kto dziś jeszcze pamięta "Podróż za jeden uśmiech"?). Przeszłam - często z trudem - wiele kilometrów piechotą. Może, gdybym miała swój pojazd, dotarłabym do ciekawszych miejsc? Nie tak dawno zamieściłam ogłoszenie, że chętnie odziedziczę wehikuł. Nadal jest aktualne.