Kartki świąteczne z historią

Rok temu w poście Bombki z historią chwaliłam się swoimi ozdobami choinkowymi, mającymi lat kilkadziesiąt. Tym razem pokażę kartki świąteczne sprzed 40-60 lat, adresatami których są członkowie mojej rodziny. Jedna z nich została własnoręcznie zrobiona przez mojego chrzestnego.

kartki z lat 50. XX wieku


kartki z lat 60. XX wieku




kartki z lat 70. XX wieku


Czegóż życzono na tych kartkach? Dużo zdrowia, szczęścia, wszelkiej pomyślności, spełnienia wszystkich marzeń, wesołych świąt. Na jednej z nich dopisano jeszcze życzenia dosiego 1970 roku (pisownia oryginalna).

Ciekawostka: Podobno błędnego zapisu dosiego roku w znaczeniu ‘tego roku’ pierwszy użył Słowacki w 1839 r. w „Balladynie”. Napisał: Pierwsi buntownicy już zgromadzeni pod maćkową [raczej chyba Maćkową] gruszę; a ta się cieszy, że dosiego roku dwa razy będzie nosiła owoce. 
Cytat pochodzi z tekstu O archaizmie Do siego roku raz jeszcze, warto się z nim zapoznać.
Polecam również:
Co oznacza wyraz "siego" w powiedzeniu "do siego roku"?
Do siego roku! Tajemnicze życzenie?

W związku z powyższym, wszystkim Szanownym Czytelnikom życzę, abyśmy wspólnie w zdrowiu, szczęściu i pomyślności wszelkiej doczekali DO NASTĘPNEGO 2016 ROKU.

Wędrówki

Dlaczego nie pozwolą mi nigdy zachować moich wspomnień o wędrówkach tylko dla siebie? Czy nie mogą zrozumieć, że gadaniem niszczą wszystko? Jeśli im opowiadam, to potem nic nie zostaje. Pamiętam tylko swoje własne opowiadanie, kiedy staram się przypomnieć sobie, jak było.
Włóczykij [Tove Jansson, Opowiadania z Doliny Muminków]

Niezbyt lubię opowiadać o swoich wędrówkach. Nie myślę, co prawda, jak Włóczykij, ale... Dość trudno mi się ustosunkować do sugestii Ewy, zapisanej w komentarzu pod poprzednim postem. Jak tu podsumować tegoroczną marszrutę po kraju i policzyć kilometry, zrobione podczas wędrowania? I co ciekawego można na ten temat napisać? Nie byłam w tym roku ani najdalej, ani najdłużej, ani najwyżej. Kilku planów dotarcia w wymarzone miejsce nie udało mi się zrealizować. Jednak trochę, mimo wszystko, wędrowałam, np.:
  • pierwszy raz w życiu byłam w: Grudziądzu, a także w okolicach MuszynyWałbrzycha,
  • drugi raz w życiu pojechałam do Karpacza, by po raz kolejny z powodu trudnych zimowych warunków atmosferycznych nie wejść na Śnieżkę;
  • trzeci raz w życiu odwiedziłam Krynicę Górską i Wrocław (w tym roku byłam w nim dwa razy, ostatni wyjazd, bardzo szczególny, jeszcze czeka na opisanie),
  • siódmy raz w życiu ruszyłam w drogę mad morze w okolice Władysławowa, tym razem udało mi się "domknąć" spacer wybrzeżem na trasie Hel - Łeba i jeszcze trochę dalej na zachód;
  • dwunasty raz w życiu odbyłam podróż w Bieszczady (w tym roku wyjeżdżałam tam dwa razy);
  • dwudziesty szósty raz w życiu zawędrowałam w Tatry (czterokrotnie odwiedzając w tym roku Zakopane).
Od razu widać, które regiony Polski lubię najbardziej.

No i jeszcze te kilometry. Jeżeli założę, że spędziłam około 200 godzin w autobusach i pociągach oraz że średnia prędkość środka komunikacji publicznej wynosi 50 km/h, to przejechałam w tym roku około 10000 km. Z map drogowych wynika, iż pomiędzy moimi Kresami a miejscami, do których dotarłam, jest około 9300 km. Jakby na to nie patrzeć - dużo. A coraz mi trudniej się zebrać, zapakować i wyjechać.

Nie udało mi się zobaczyć prawdziwie jesiennych Bieszczadów, ani "zdobyć" żadnego z ośmiu szlaków, które mam jeszcze do przejścia w Tatrach. Z drugiej strony, cóż się dziwić - zostały mi szlaki najtrudniejsze, te w okolicach Orlej Perci. Żeby tam dotrzeć, potrzebna jest (...) selekcja ducha, ten specyficzny „mental spirit” – jakby powiedziała Anna Czerwińska – czyli właściwe, psychiczne przygotowanie ludzi do pójścia tam w górę, na grań. Cytat pochodzi z bardzo ciekawego artykułu Łukasza Kaźmierczaka pt. Widziałem Orlej cień. Szczerze polecam - warto go przeczytać, choćby ze względu na barwne opisy ludzi, chodzących po górach.

Ponad 25 lat temu, gdy ledwo wdrapywałam się nad Czarny Staw pod Rysami, doszłam do wniosku, że dalej nie dam rady i że góry nie są dla mnie. Patrzyłam wtedy z zazdrością i niedowierzaniem na "starszych" ludzi, schodzących ze szczytów. Pewien człowiek, stwierdziwszy, że ma 60 lat i właśnie był na Rysach, pocieszał mnie, mówiąc: "Co to jest taki szczyt dla młodej dziewczyny?" Ale wtedy nie byłam gotowa, aby pójść gdzieś wyżej. Teraz zaczynam coraz bardziej dojrzewać do myśli, że już mogę.

A jak jeszcze dołożę nowy sprzęt, który dostałam w prezencie pod choinkę od R., to całe góry moje. Najcenniejsze w tym prezencie nie jest to, że raki mają 12 zębów i że tyle kosztują, ale pewność, iż ja ten prezent wykorzystam. R., ta wiara we mnie jest bezcenna i bardzo Ci za nią dziękuję. Raki są świetne i nie zawaham się ich przy najbliższej okazji użyć.
Dodam jeszcze, że namawianie mnie na kupno nowego plecaka jest z góry skazane na niepowodzenie. Oczywiście, posiadam większy, pożyczony od K., który ma ponad 1,8 m wzrostu (ja - 1,5 m). Ot, taka fantazja.

Przy okazji bardzo dziękuję wszystkim, składającym mi życzenia świąteczne. Były wśród nich życzenia udanych podróży, ekscytujących wypraw, wspaniałych dalekich rejsów, a co!, pomyślnych wiatrów, realizacji pasji, a nawet wspólnego wędrowania po Bieszczadach. I spełnienia marzeń.

Na koniec jeszcze jeden cytat, tłumaczący po co to wszystko robię. Cieszył się wędrówką do nieznanych miejsc, oglądaniem nieznanych rzek, a trudy wynagradzała mu pasja poznania. [Owidiusz]

P.S. Jeszcze bardziej niż gadania o wędrówkach, nie lubię opowieści o przygotowaniach do nich.

Zaklęte w drewnie

U podnóża Łopiennika, jednego z bieszczadzkich szczytów, w połowie XVI w. założono wieś, zwaną Łopienką. Wkrótce potem w koronie starej lipy ukazała się Matka Boska, która zmaterializowała się w postaci ikony na desce.[źródło] Przyglądając się dziupli w jednym z drzew, rosnących na tym miejscu, można dojść do wniosku, że przypomina ona wizerunek Matki Bożej z Dzieciątkiem. 


Pewności co do tego nabiera się po wejściu do stojącej obok cerkwi pw. św. Męczennicy Paraskewii, gdzie wisi kopia cudownej ikony Matki Boskiej Łopieńskiej. Ciekawostki na temat tej ikony zawierają opowieści: Historia obrazuO wędrującym obrazie  lub Legenda o obrazie łopieńskim.


Cerkiew pw. św. Męczennicy Paraskewii zbudowano w 1757 r. z fundacji Strzeleckich. Była najbardziej znanym sanktuarium kultu maryjnego w zachodnich Bieszczadach. Cudowna ikona Matki Boskiej Łopieńskiej (w typie MB Rzymskiej) przyciągała ogromne rzesze wiernych. Rozpoczynający się 13 lipca odpust trwał kilka dni, a przychodziło nań jeszcze w XIX wieku kilkanaście tysięcy wiernych. Wokół cerkwi rosną stare lipy. Najstarsza, mająca około 300 lat, stoi obok prezbiterium cerkwi. To na niej wedle tradycji zatrzymała się ikona Matki Bożej. [źródło]



Warto przeczytać teksty: Dzieje cerkwi i kultu cudownego obrazu Matki Bożej Łopieńskiej lub Łopienka w prozie Zygmunta Kaczkowskiego, w których zawarty jest opis łopieńskiego odpustu [Zygmunt Kaczkowski, "Mąż Szalony"].


Łopienka położona jest w malowniczej dolinie pomiędzy Łopiennikiem a Korbanią. Uważa się, że to jeden z piękniejszych zakątków w Bieszczadach. (...) Miejscowość ta stała się popularna, gdy podobno ukazała się tu Matka Boska (pod postacią ikony). Ikona została napisana na wzór słynnej ikony z Werchraty koło Lubaczowa. Umieszczono ją na początku w cerkwi drewnianej, a następnie w cerkwi murowanej. [źródło]
Z historią wsi można się zapoznać w tekstach: ŁopienkaDzieje wsi na przestrzeni wieków, Zapomniana Łopienka lub Miejsce, gdzie chcemy powracać.


Cudowna ikona Matki Boskiej Łopieńskiej znajduje się obecnie w ołtarzu głównym kościoła w Polańczyku. Wizerunek Matki Bożej z Dzieciątkiem ma ujmującą cechę szczególną - z pięknych postaci bardzo wyraźnie emanuje zwykła ludzka czułość. [źródło]


Inspiracją do dzisiejszego wpisu były  komentarze Elki, zamieszczone pod postem Po prostu "Frasuś". Pomyślałam, przeszukałam swoje zasoby zdjęciowe i napisałam dzisiejszy post - taki bardziej optymistyczny:)
Fotografie powstały w lipcu 2011 r. i w sierpniu 2013 r., stąd ta zieleń. Jeżeli ktoś ma ochotę zobaczyć to miejsce w zimowej szacie, polecam (klik).

Życzenia świąteczne


Słowa Tadeusza Rucińskiego dedykuję wszystkim Szanownym Czytelnikom, odwiedzającym mój blog. Tłem są fotografie, wykonane przeze mnie kilka lat temu na Szrenicy.

Jarmark Bożonarodzeniowy

Jarmark Bożonarodzeniowy we Wrocławiu to jeden z najpiękniejszych jarmarków. W tym wyjątkowym czasie serce Wrocławia zaczyna bić mocniej... Wrocławski Rynek staje się tłem dla bajkowej scenerii... Wśród pachnących lasem choinek, aromatu grzanego wina i czekoladowych pierników, na mieszkańców Wrocławia i turystów czeka moc świątecznych niespodzianek i atrakcji. Magia świąt oczaruje każdego...! [źródło]

Dzięki wyjątkowemu zaproszeniu Gosianki Wrocławianki oraz towarzystwu Marii i M., mogłam zobaczyć na własne oczy wyjątkowy jarmark we Wrocławiu.


Wrocławski Rynek był pięknie oświetlony.


Koło ratusza stała niesamowita choinka, 


która nawet w dzień prezentowała się wspaniale.


Mimo dodatnich temperatur zrobiono nawet rzeźby lodowe.


Na jarmarku było pełno stoisk z choinkami,


a także wieńcami, wykonanymi przy użyciu różnorodnych technik i surowców.





Można było kupić ozdoby choinkowe


i anioły.



Przechodniów kusiły domki z piernika.


Dla spragnionych prezentów ustawiono skrzynkę pocztową 


z podanym adresem do świętego Mikołaja.


A całemu zamieszaniu przyglądały się krasnalki Syzyfki.


Gosianko, dziękuję za zaproszenie, a Wam, Dziewczyny, wielkie dzięki za towarzystwo.